Do Marakeszu dotarłyśmy po całym dniu podróży. Zaczynając od
Gdańska przez Londyn Stansed. Lotnisko zrobiło na mnie pozytywne wrażenie.
Nowoczesna architektura , jednocześnie odnosząca się do tradycyjnego wzornictwa
Maroka.
Do Hotelu dotarłyśmy … i ta krótka część podróży zrobiła
chyba na mnie najbardziej emocjonujące wrażenie. Róże, palmy, a później stare
wąskie uliczki, wieczorem mroczne, działające na wyobraźnię…chyba widziałam
postacie z Gwiezdnych Wojen, jak się cichcem przemykały….
Hotelik, skromny, ale czysty i jak najbardziej oddający
klimat Medyny. Skoro świt obudziły mnie nawoływania do modlitwy i śpiew ptaków.
Pierwsze śniadanie na placu Famaa Del Fna koniecznie z
sokiem pomarańczowym…i oczopląs. W kolejnych dniach jadłyśmy buły z miodem -
pycha … kobiety na miejscu wyrabiały ciasto i wypiekały. Herbatka miętowa z
gałązką mięty…z czajniczka.
Miasto tętni życiem, a szczególnie wieczorem na placu, gdzie
mamy do czynienia z teatrem, muzyką, jedzeniem, handlem itd. itp.
Miałam wrażenie, że poruszanie się pozbawione jest jakichkolwiek
zasad, ale później nabrałam przekonania, że to jest naturalne. Różnorakie
pojazdy począwszy od osiołków, rowerów, przeróbek motocyklowych po super
wypasione auta – przekrój od zarania dziejów do współczesności.
Zwiedzanie, według mapy przewodnika, wydawało się początkowo
proste, ale za każdym rogiem czyhają pomagierzy, którzy chętnie wskażą drogę,
jednak potem oczekują zapłaty i wyprowadzają Cię w miejsce, które jest np.
sklepem z dywanami itp. ;)
Nie można robić normalnie zdjęć, bardzo tego nie lubią, cały
czas słyszałam „no foto”, więc odpuszczałam, ale kusiło mnie strasznie.
Kupowanie jest nie lada sztuką, Marokańczycy szanują
pieniądze i tradycyjnie się targują. Jakiekolwiek zainteresowanie ( rzucenie
okiem ) wywołuje już proces handlu, długotrwały i emocjonujący ;) hm, kupiłam więc w taki sposób bransoletkę i nie chce sprawdzać ile mogłaby faktycznie
kosztować, ale udało się sporo zejść z ceny, na koniec sprzedawca uśmiechnął
się i z uznaniem poklepał mnie po plecach…ale to było dziwne. Suki czyli kramy,
sklepiki w których jest mydło i powidło, jest tego tak dużo, że murowany
problem ze wzrokiem. Są rzeczy piękne i wartościowe, zdarza się również
tandeta, ale trudno mi było się w tym wszystkim początkowo połapać.
Duże wrażenie zrobiły na mnie zabytki, oraz cudowna
ornamentyka, drobiazgowe ręczne wykonanie przedmiotów i ich kolory, linie,
rysunek, reliefy.
Koty chadzają sobie pod nogami i czasem zachowują się jak
psy. Drzewa pomarańczowe rosną prawie wszędzie, chyba jest ich więcej niż
naszych kasztanów;) Boćki klekoczą to tu,
to tam, w pałacu El Badi jest ich szczególnie dużo.
Jadałyśmy głównie na placu Fama del Fna…wyrafinowana
konsumpcja w warunkach „ nie dla pani Gessler ;) na stoiskach roiło się od
ślimaków, głów…, Świeżych warzyw, owoców, mięsa. Najadłyśmy się do syta i bez
żadnych rewolucji… co prawda w pokoju czekał mały odkażacz zakupiony
na strefie. Zapraszano nas na hasło ”za darmo”, „Makłowicz”…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz